Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nik — nie trzeba takich myśli przypuszczać. Bywają halucynacje i widzenia złudne, ale im się człowiek bronić powinien, aby nie popadł w sidła złego ducha. Przyznasz mi kochany przyjacielu, że to widmo dziwne jakoś prawiło rzeczy przeciwko samemu sobie, coś mi w tem jest podejrzanego.
Kasztelan westchnął.
— Kiedym waszmości zaczął o tem opowiadać, wiedziałem już z góry, że to na was takie uczyni wrażenie, obudzi niewiarę, zrodzi wątpliwość; ale znacie mnie przecie, jestem trzeźwego umysłu, chłodny, nie przypuszczający fantazji.
— Lepiej o tem milczmy — rzekł stolnik cicho — ludzie by to wzięli na języki i coby z tego zrobili, Bóg jeden wiedzieć raczy.
— Ja też to waszmości tylko dla ulżenia sobie powierzam sub rosa — odparł kasztelan — a co zresztą Bóg da, to da.
— I dodam jeszcze jedno — rzekł stolnik — jeśli waszmość, co być może, nie oprzesz się chęci przechadzki po tej uliczce znowu, weźże kasztelan mnie z sobą, niech ja będę, a ręczę, że się tym razem nam nie pokaże.
— No to idźmy jutro wieczorem, gdy księżyc tylko zejdzie, — żywo zawołał Żeliga.
— A jam gotów — rzekł stolnik — człowiek na swoich śmieciach śmiały, i nigdym się duchów nie obawiał. Pójdziemy.
Z tem się rozstali, a następny dzień upłynął cały w posępnem milczeniu; kasztelan był zamyślony dziwnie, stolnik zakłopotany. Biały dzień przypomnienia wczorajsze uczynił tak jakoś nieprawdopodobnemi, że o nich nawet mówić nie śmieli przed sobą.
Po objedzie tylko uważali dziwne jakieś szepty i tajemnicze rozmowy, wychodzenia, narady niespokojne pomiędzy Justysią a matką. Trzy razy wychodziły obie, powracały, a na ostatek pani Marcinowa kiwnęła na męża i wyprowadziła go do bokówki.
— Nigdybym jegomości z takiego dzieciństwa się