Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jako żywo o zakładzie, baranie i wozie, rzucił się poznawszy Żeligę.
— A cóż to dla mnie za święto! — krzyknął — a co za fest, a co za zielone, rajskie świątki, gdy mojego dobrodzieja oglądać mogę.
Otworzył ręce, śmiał się, czapkę do góry podrzucił, oszalał starowina.
Aż kwestarz go za rękaw pociąga.
— Wóz, panie stolniku dobrodzieju.
— Wóz! wóz! i trzy barany!
— To dla mnie, a dla konwentu? — zapytał figlarnie braciszek.
— Dla konwentu drugie tyle, i hura niech żyje kasztelan.
Żeliga już wysiadał, a tu i stolnikowa na ganek wybiegła i co żyło we dworze, bo go wszyscy kochali niezmiernie. Ledwie mu dali wysiąść z wozu, ten ściskał, ów za kolana chwytał, ci po rękach całowali, aż się trochę rozczulił kasztelan, bo by go rodzeni nie witali serdeczniej.
Kwestarz także był w humorze niepoślednim zyskawszy sześć baranów i natychmiast przy opowiadaniu o zakładzie otrzymał drugie sześć od kasztelana, z dodatkiem assygnacji obfitszej do blizkiego majątku.
Stolnikowa się tylko sturbowała, że już na ulubiony krupniczek z półgęskiem było za późno, a na wieczerzę nic prócz kaszy i krążków szczupaka nie dysponowano. Przyrobiono wszakże naleśniki z powidłami, które na wsi każdego niemal niespodziewanego gościa spotykają.
Wieczór upłynął na pierwszej żywej wymianie pytań, opowiadań wyznań, na których nigdy nie zbywa przyjaciołom po długiem niewidzeniu. Stolnikowa bacznie wpatrywała się w przyjaciela, znalazła go opalonym bardzo ale dziwnie czerstwo, silnie i zdrowo wyglądającym. Pokój ducha malował się na jego twarzy.
Żeliga zajął swe dawne mieszkanie w officynach