Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I tu paliły się świece, dywanami pozaścielane były siedzenia i wszystko co w wygodzie służyć mogło, znajdowało się.
Pan Marcin pomięszany, zdumiony, przejęty, patrzał, oczom nie wierzył i łzy mu się kręciły pod powieką.
Gdy panie poszły się nieco przebrać, zostawszy sam na sam z młodym człowiekiem ujął go pod rękę i począł powoli rozpytywać się o Żeligę, ale zaraz na pierwsze słowo siostrzeniec odparł żywo:
— Co się tyczy wuja mojego, nie dozwolono mi wiele objaśnić pana stolnika, chce on sam mieć przyjemność wszystkie swoje dziwactwa, jak je zowie, wytłumaczyć... muszę więc zamilczyć prawie...
— Jak to? nawet jego nazwiska wiedzieć nie możemy?
— Niestety... właśnie go powiedzieć nie mam prawa... Mam tylko zlecenie prosić stolnika, abyś był cierpliwym jeszcze... i za złe mu tego nie poczytywał.
Pan Marcin skłonił się milczący.
Przerwana tak w najinteresowniejszym początku rozmowa z trudnością się mogła skleić, gdyż jedyny jej przedmiot został z niej wykluczonym. Poszli prawie milczący przechadzać się, oczekując na kobiety, które tymczasem co krok jakieś spotykały w swym pokoju niespodzianki, ukrytą ręką przygotowane. Justysia wianuszek niezapominajek, pani Marcinowa jakiś przysmak który lubiła, panna Agnieszka osobny bukiet kwiatów uwiązany wstęgą, na której wyszyte było jej imię. Na małym stoliczku stało puzderko gdańskie z wódkami, do których przywykł był p. Marcin, z kieliszkiem takiego rozmiaru jak używany był w Barcinie i przy nim olbrzymi złocony piernik toruński.
P. Marcinowa wykrzykiwała co chwila, ale się nie pomału gniewała na Żeligę, że sam się im pokazać nie chciał.
Po długich przyborach dano do stołu; zebrali się wszyscy i zasiedli, trafem młody chłopak przy Justy-