Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spodzianką wprowadził do pokoju, w którym wieczerza dla podróżnych była przygotowaną.
Zdumieli się niezmiernie wchodząc, gdyż izba gospody wcale niepodobną była do zwykłych najwystawniejszych nawet pokojów gościnnych.
Ściany jej całe wybite były makatami tureckiemi od góry do dołu; podłoga zarzucona zielenią i kwiatami, przy drzwiach pęki świec woskowych w lichtarzach pozłocistych rozlewały światło rzęsiste na salkę istotnie wspaniale wyglądającą. Po kątach w chińskich wazonach ogromnych stały bukiety olbrzymie, w pośrodku stół przepysznie przystrojony. Zdobiła go srebrna waza, posążki porcelanowe, wiązki kwiatów w kryształowych naczyniach i nader wspaniała zastawa stołowa. W kącie jaśniał kredens od półmisków srebrnych, czasz, puharów, nalewek i stosów talerzy. Za krzesłami stali służący w liberji szafirowej z żółtem.
Biedna p. Marcinowa w swej sukni podróżnej nader skromnej, p. Marcin w kitlu płóciennym ze skórzanym pasem, panna Agnieszka w perkaliku w kwiaty, Justysia w prostej białej sukience zmięszane się uczuły w obec tego przepychu; zawachały się nieco w progu.
— Ale mój mości dobrodzieju! — rzekł Barciński — jeśli już tak biednych ludzi chcecie konfudować pańskiemi magnificencjami, to pozwólcież byśmy się trochę z podróżnego pyłu otrzęśli i przebrali.
— Wszakże państwo jesteście w gospodzie i jak u siebie, czyńcie więc jak się podoba, ale powtarzam, że nic ich to obchodzić nie powinno. Jeślibym ja był zawadą i mógł inkomodować, ustąpię chętnie choć z żalem...
— Ale nie, — zawołał pan Marcin — tylko...
— Państwo będziecie sami, a ja pierwszym ich sługą.
To mówiąc skłonił się grzecznie, a że panie szeptały chcąc się nieco przystroić, otworzył boczne drzwi do pokoju, który dla nich był przygotowany.