Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Żeliga się uśmiechnął.
— Źle to już, gdy do małżeństwa cudzej rady potrzeba, to tak jak gdy się jeździec na konia podsadzać każe... nie zajedzie daleko... Zdrową jednę dam panu radę, porzuć waćpan amory...
— I powracaj do nory! — zgrzytając zębami i udając wesołość dodał kuternoga. Dobryś ty! dobry! ale słuchaj, kto ty jesteś ja cię odkryję, ja się pomszczę... ja ci nie daruję...
— Za co? — spytał Żeliga.
— Tyś mi wszystko popsuł... No! no! dobranoc, ale jak Boga kocham, że się jeszcze gdzieś zobaczymy.
Żeliga, który już odchodził zatrzymał się, zdawał się z sobą walczyć, twarz mu krwią nabrzmiała i kij, który w ręku trzymał począł trzeszczeć bo go w pięści zdusił; Achinger uląkł się i pobladł.
— Nie daj ci Boże, abyś ty się ze mną spotkał tak jako myślisz! — rzekł ponuro.
Słowa więcej nie rzekli, kuternoga poszedł cicho do chaty leśnika, gdzie był konie zostawił, a Żeliga do dworu pospieszył. Achinger nigdy nikomu o tem spotkaniu nie wspominał.
Wszelako od imprezy swej nie odstąpił, unikał spotkania z Żeligą, ale starał się zbliżyć i rozmówić z panną Agnieszką. Sam bowiem dotąd z nią otwarcie jeszcze się był nie rozgadał; wiedziała ona dobrze co się święci, bo któraż kobieta się tego nie domyśli, ale Achinger pochlebiał sobie, iż gdyby sam jej przedstawił ofiarę ręki i majątku, nieochybnie by ją przyjąć musiała. Szukał więc tylko sposobności, aby z nią pomówić o tem.
Nadarzyła się wkrótce jak najprostszym sposobem. Żeliga bowiem na polowanie wyszedł, a Marcinostwo wyjechali do sąsiadów z Justysią, tak, że nie rada odwiedzinom panna Agnieszka, została sama i siedziała w ganku upatrując rychło li Brańscy powrócą, gdy ją niespodzianie zszedł Achinger. Być może, iż sobie przez swe szpiegi to spotkanie przygotował. Z razu spostrzegłszy go panna Agnieszka