Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Za pozwoleniem, panie, za pozwoleniem...
Żeliga stanął.
— Przepraszam, ale chciałbym pomówić.
Żeliga się skłonił milczący.
— Dawno mi to leży na sercu — rzekł kuternoga — trzeba raz się roztłumaczyć.
Odchrząknął, ale mimo zuchwałości i dowcipu trudno było zacząć.
— Czekam — ozwał się Żeliga.
— Zaraz — rzekł Achinger. — Pan wiesz czy nie, że ja mam zamiar starać się o rękę panny Agnieszki?
— Nie wiem... a co to do mnie należy?
— No tak, to nie do waszmości należy, ale mi waszmość przeszkadzasz.
— Ja? czem?
Achinger splunął.
— E! e! kruty ne werty! co to długo gadać. Waszmość do niej cholewy smalisz...
— Ja? co panu jest? ja?
— Nie?
— Nie...
Znowu się kuternodze urwało.
— Ale ja mówię waszmości że mi przeszkadzasz!
— Dalipan nierozumiem... — odparł sucho Żeliga — panna Agnieszka jest woli swojej panią, a ja nie śmiałbym nawet pomyśleć sięgnąć po jej rękę...
— To po cóż ją durzysz? — zawołał ze złością Achinger.
Żeliga ramionami ruszył.
Kuternoga jako sobie był zawczasu inaczej rozmowę ułożył, nie szła mu, zwrócił ją na żart.
— Kochany panie Żeligo — rzekł — obaśmy nie młodzi, niech kruk krukowi oka nie kole.. nie psuj mi interesów...
— Ani psuję, ani naprawię — odparł przybysz — wiesz waćpan położenie moje w tym domu... wysokie progi na moje nogi... dobranoc!
— Ale zaczekajże — krzyknął Achinger — poradź mi.