Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiem; ale dziwne z tego trafiały się jakieś omyłki, bo zawsze zaniósł więcej niżeli mu dano. Pytany potem nie dobrze się umiał wytłumaczyć, i nie bardzo chciał rozumieć o co go pytano, bałamucił, zagadywał, udawał że się przesłyszał, Justysia mu groziła, ale kończyło się zgodą.
On, Justysia i panna Agnieszka stanowili prawie nierozłączną trójkę, wśród której zawsze panowało wesele i niezmącony pokój.
Gdy Żeliga się na jaki dzień oddalił, chodziły na jego spotkanie, wypatrywały powrotu, a Justysia umiała go przeczuć za wrotami, zobaczyć w ciemności, i poznać po chodzie. Naówczas rzucała się na powitanie śpiewając i zbiega ująwszy za poły, prowadziła jak swego niewolnika. Idąc na przechadzkę, Justysia zawsze stawała pomiędzy nimi, trzymając ich za ręce, spoglądając na przemian to jemu to jej w oczy i wypowiadając za nich myśli, jakby w obojgu sercach czytała.
Rozkoszne były to chwile, a tak płynęły im szybko... Tylko Achinger coraz to posępniej mruczał, coraz to się więcej niecierpliwił.
— Wołokita jakiś — mówił do siebie — ni to z pierza, ni z mięsa, hołysz rezydent... sam się nie ożeni a mnie psuje.
Nie mogąc na to poradzić, wypatrzył nareszcie kuternoga dzień, gdy Żeliga poszedł do Chełma, dali mu znać szpiegi jego we dworze, a że drożynę znał, którą zwykł był powracać, zasiadł na niego w chacie leśnika postanowiwszy sam na sam stanowczo się z nim rozmówić.
Nad wieczór już było, gdy spieszący do Barcina Żeliga, postrzegł na drodze na kamieniu młyńskim dawno porzuconym nad rowem czatującego Achingera. Byłby go minął, ale unikać nie wypadało... uciec się wstydził... musiał tedy iść przebojem.
Pokłoniwszy się grzecznie, już miał nie zatrzymując się pójść dalej, gdy kuternoga wstał z młyńskiego kamienia i zatrzymał go.