Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po cóż ci to, co znowu zakorciło? Zapomnieliśmy i my, żeś waszmość obcy i wy powinniście już byli zapomnieć, że to był dom cudzy, trzymajmy się tak kupką, kiedy nam dobrze... Bo że nam dobrze — dodał — to kwestji nie ma, chybaby...
— Ale cóż znowu? mnie tu z wami jak w raju — podchwycił Żeliga — ale kto kiedy wnijdzie w raj a prawa do niego nie ma, toż kiedyś wyjść musi, albo go w końcu wyrzucą.
— Ani mi mówcie o tem — przerwała żywo pani Marcinowa, z właściwą sobie prędkością, bo była kobieta szparka, otwarta i brzydząca się wszelką obłudą.
— A to pięknie! toćbyśmy z tęsknoty po was wszyscy pochudli, pozagryzali się, pomarli, przecież nie chcesz nam być przyczyną śmierci. Mój Marcin za waszmością przepada, ja się aż wstydzę, żem się tak do was przywiązała, Justysia już płacze na samą groźbę, a cóżby się dało powiedzieć o innych
Tu odchrząknęła, było to wielkiego znaczenia i bodaj czy się nie stosowało do wielkiej przyjaźni pana Żeligi, dla panny Agnieszki, o której niżej się powie.
Łzy w oczach stanęły znowu biednemu Żelidze, począł po rękach całować panią Marcinowę, a p. Marcin go ściskać, i Justysia się też uczepiła mu do rękawa. Tak się to na niczem skończyło, że potem długo już wcale o podróży wzmianki żadnej nie było.
I ta izba, którą mu byli pierwszego dnia dali na nocleg, została już nadal jego mieszkaniem: nazywano ją nawet pokojem Żeligi, bo choćby najparadniejszego w domu miał gościa p. Barciński, nigdy ztamtąd przyjaciela ruszyć nie pozwolił.
Dziwna też rzecz, dawniej w gospodarstwie różnie się wiodło, a nie bardzo szczęśliwie państwu Marcinostwu, odkąd zaś przybył do nich nieznany człowiek, wszystko poczęło iść po maśle. Czy to że teraz dozór był pilniejszy, bo Żeliga nie mając co robić ciągle się włóczył od kąta do kąta, czy że zdrowej nie skąpił rady, czy że z sobą istotnie przyniósł ja-