Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co za ciężar! dom stoi pustkami! — odparł wpatrując się w Barcińskiego Żeliga, siedziałem ja u was tyle lat, możecie mi choć tyleż dni darować, ja od tego nie odstępuję. Daję wam przewodnika, który doprowadzi i umieści, a dziś wieczorem i ja sam będę wam służył. Już od tego nie odstępuję.
Znać było, że kasztelan niespokojnie śledził wrażenia jakie przeczytanie jego rękopismu uczyniło na gościach, postrzedz też musiał na Barcińskim pewien rodzaj pomięszania, a na twarzy panny Agnieszki ślady bezsenności i wielkiego poruszenia. Tylko pani Marcinowa i wesoła zawsze Justysia nie wiedzące o niczem były swobodniejsze, przyjazne, poufałe jak dawniej.
— Ale bo my w Warszawie długo bawić nie myślimy — przerwał Barciński — parę dni, póki się lekarzy nie poradzimy, potem w imię Boże gdzie oczy poniosą.
— Tem ci bardziej — zawołał kasztelan — musicie gospodą stać u mnie... to darmo... albo się pogniewamy.
I zwrócił się z kortezją do panny Agnieszki.
— Moja mościa dobrodziejko, — rzekł — byłaś mi tak łaskawą i przyjazną zawsze, iż teraz śmiem się do niej o istancję odezwać, mając nadzieję iż poprzeć mnie zechcesz u państwa stolnikostwa...
Panna Agnieszka na tak wyraźną do niej odezwę spłonęła cała.
— Ale jakąż tu wagę pośrednictwo moje mieć może? szepnęła skromnie.
— Wielką, wielką — przerwał gospodarz.
— Zresztą — dodała spuszczając oczy panna, i ja się lękam abyśmy panu kasztelanowi nie byli ciężarem.
— A! na Boga! — zawołał ręce załamując Żeliga — takżeście zapomnieli jakim mnie znaliście! Za kogoż to mnie macie! za kogo! Tak że się to czasy i serca wasze zmieniły, dla tego żeście mnie teraz majętniejszym i głośniejszym ujrzeli, niżelim się wam przedtem