Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stwo do dzika, utrzymując że djabły opętały zwierzęta. Czasem wspomina o polowaniu jakby na nie czekał i wygląda tylko zaproszonych dominikanów z Podkamienia, zwłaszcza nieboszczyków, by z nimi jechać do kniei; to znów zapomina o łowach i cały oddaję się dziecku, którego na krok odstąpić nie chce. Biedna matka przez litość nie odpycha starego, poczciwe jéj serce mimo bolu usiłuje nawet w obec obłąkanego starca dawać dziecięciu to imie jakiém go Jan woła; sama złamana cierpieniem, pociesza i słodzi tego, któremu rozpacz na wieki wydarła przytomność.
Czasem wśród uśmiechu łzy się jéj potoczą po białéj twarzy, i gorączka je osuszy. Siada na ganku, z którego przez drzewa kazała przeciąć widok na mogiłki i kościołek, pogląda w tamtą stronę i duma.
Nieszczęście rzadko przyjdzie samo jedne, wlecze ono zwykle za sobą długi orszak żałobny; przed mężem jeszcze straciła Stareńska ojca, po nim już pochowała matkę jedyną swą i najlepszą przyjaciółkę, pozostał jéj brat tylko. Dobry to był człowiek i przywiązany do siostry po swojému, ale tak się zawczasu