Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

raz z całych sił trzymać musiał tak mu się rwały; jechał i niewidział nic co się w koło niego działo, bo się zaraz w ulicy od dworu wiodącéj tak zadumał, jak mu się przedtém nigdy nietrafiało. Marzył on całą drogę aż do ganku w Starem, a podróż mignęła mu tak szybko że się niepomału zadziwił ujrzawszy światło i usłyszawszy głos Jana nad uchem. Ocknął się niemal przerażony, spójrzał na konie i nic nie rzekłszy do ludzi, co było przeciwko zwyczajowi, nie pogłaskawszy nawet Pokaża, wyżła swego, wszedł zadumany jeszcze do swojéj sypialni.
Jan który zapobiedz nie potrafił tym odwiedzinom choć się ich lękał, rad był zbadać jakie wrażenie zrobiły na panu; postrzegł zadumanie niezwykłe, niepodobało mu się milczenie uparte, postanowił koniecznie panicza rozruszać i do wynurzenia się skłonić. Że wieczór był chłodny, pobiegł naprzód po wódkę; uderzył się kilka razy o drzwi na których klamki nie trafiał, zawadził o cztery piece stojące na drodze, kułakując je za to, skręcił dwa zamki z wielkiego pośpiechu i wyklął je jak był przywykł wyklinać psy i konie, to