Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i mówić nie śmiecie, — rzekł coraz bardziéj niespokojny — może krzywda jaka? zmiłujcie się, śmiało, otwarcie mi mówcie.
— A! chowaj Boże! — ozwał się jeden z ludzi — i urwał. Znowu milczenie, szepty tylko i nikt nie śmiał wystąpić.
Stał na przedzie sędziwy Iwan Hołowaty, do niego więc przystąpił pan Joachim.
— Mój Iwanie, — rzekł — bądźże śmielszy od innych; wiecie że ze mną wszystko mówić i co chcecie zrobić możecie, do czegoż ta nieśmiałość. Mówcie, proszę was.
— Mówciebo wy Iwanie, — dodał sąsiad.
— A czemużto wy nie chcecie? — odparł stary.
Poskrobali się w głowę, czapki dusili w rękach, ani się słowa z nich dopytać. Nareście Fedko Gruzda wymówniejszy i śmielszy od innych, widząc że te ceregiele niecierpliwią pana, wysunął się przed drugich, i tak rzecz zagaił kłaniając mu się do kolan.
— Kochany panie, nie uważajcie... my tu nie przyszli z żadną skargą ani z żalem, chwalić Boga mamy zadość wszystkiego, a za ciebie jak za rodziców twoich żadnéj krzywdy.