Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hryć ścisnął silnie rękę młodzieńca, który głosu w piersi na odpowiedź nie znalazł.
Wyszli, a Juljusz oczów już nawet podnieść nie śmiał na okna, z których może patrzała za nim Marja, bo przewodnik szybko go wiódł ku plantacyom. Tu stanąwszy usiedli w cieniu drzew kilku na ławce ustronnéj, i oba odetchnęli dopiéro.
— Teraz, pomówmy otwarciéj, obszerniéj, odezwał się Hryć — kochany Juljuszu, widzę jak cierpisz, ale wolę byś od razu cierpiał silniéj chwilę, niżbyś się daremnie uwodził próżną nadzieją, spokoj sobie i jéj zakłócając. Ty ją kochasz...
— Dziś dopiéro wiém znaczenie wielkiego wyrazu... miłość... Tak! kocham ją i na wieki!
— Nie myśl, byś zbliżając się do niéj, zyskał co prócz podwójnego cierpienia; znam ją i wiém że nie złamie przysięgi, bo kocha swego umarłego i dziécię swoje, a w sercu jéj nie masz próżni, którąbyś mógł zająć. Bóg, wspomnienia, dziécię, zapełniły je całkiem. Chceszże resztę życia spędzić trawiony tą namiętnością bez nadziei, bez przyszłości?