Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakie! — smutnie spytała Marja, któréj ten wyraz śmierć męża przypomniał.
— Trafem jeden z naszych ludzi, podsłuchał łotrów z bandy Jednookiego co się na dwór dziś w nocy napaść zmawiali.
Marja lekko krzyknęła i rzuciła się, jakby do łóżeczka dziecięcia zbliżyć się chciała.
— Niech się pani nie lęka, pośpieszył stary — niema żadnego niebezpieczeństwa, na wsi już o tém wiedzą, ludzie się zaraz zbiorą, wiemy, że Jednooki będzie miał ze sobą dwudziestu, a nasi się zlecą wszyscy... jednakże...
— Każesz mi zostać we dworze? — spytała śmieléj Marja.
— O! nie, — przerwał Hryć, — nie rozkazuję nic, owszem radbym pani oszczędzić niemiłego widoku i wrzawy; dziecko to może przerazić...
— Prawda! prawda! mój dobry przyjacielu, ale cóż każesz? — spytała nalegając Marja, dokąd nas schronisz? ja lecę po Stasia zaraz...
— Gdyby nie deszcz i nie ostatek burzy a błoto, znalazłbym pewne choć trochę da-