Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drzwi niezamknięte, nim się dokrzesali ognia, wysunąłem się i jednym tchem, tutaj. Co będziemy robić? Stary zadumał się... Dobry z ciebie chłopak, rzekł do przybyłego, lećże mi na wieś i pocichuteńku ludzi pobudzić, niech się tylko zbiorą w lipach i zaczają. Ja tam zaraz będę, połapiemy złodziejów. Ale Jaśku, sprawże mi się zręcznie, cicho i kiedy ich tam ma być dwudziestu, nas trzeba żeby było pięćdziesięciu, bo to zboje, i im życie tanie, a my od pługa — niech zabiorą siekiery, pałki, co kogo stać; a tak się zgromadzcie by żywa dusza we dworze niewiedziała o niczém... Ja idę do pani zaraz i sprowadzę ją tutaj, bo i jéj i dziecku strach ten niepotrzebny, a my dopiero ze zbójcami zagramy..!
A nu Jaśku żywo do wsi, ja zaraz zatobą!
Jasiek jak mysz wymknął się otworem pieczary, a gdy starzec zamyślony się odwrócił, już Juljusz stał przy nim.
— Co to jest? spytał, dworowi grozi jakieś niebezpieczeństwo? zbójcy! Jednooki!
— Nie obawiaj się — odparł Hryć, damy