Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gu, poczęły mi się otwiérać drzwi świątyni, Anna spójrzała na mnie: chciałem umrzeć żeby z sobą zanieść na świat inny to uczucie szczęścia. Zdawało się jakby mnie dopiéro zobaczyła, jakbym się zjawił jéj nagle... przemówiła... pozwoliła się zbliżyć i poczęły się złote dni snów, złote dni jedyne w życiu, bo czyste, rajskie, niepokalane... godne nieba.
Ale powiedz mi stary przyjacielu, możeż być szczęście dla tego, kto je raz sam, swoją własną zburzył ręką? Dziś, darmobym go szukał; słuchaj daléj!
Emma niewiém czy widziała miłość naszą, czy serce jéj zabiło na ten widok, czy pozazdrościła Annie, czy znudzona życiem chciała sobie zrobić igraszkę z dwójga serc młodych...Emma, któréj mąż o dwadzieścia lat starszy wiódł życie najobojętniéj od domu oderwane, całe w klubach i miłostkach ponętnych, sama, opuszczona, stanęła między nami dwojgiem. Umyślnie może usunęła Annę na czas, żeby zająć jéj miejsce, wciągnęła mnie w tę nieszczęsną miłość, w początku słuchając moich zwierzeń, dając rady, okazując współczucie. Ona była na wsi, ja w rozpaczy, Emmę wi-