Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Świeżo rozkwitły kwiat, na który spadły rosy niebieskie, na którym niéma jeszcze pyłku ziemi, spalenizny słońca, dotknienia robaczka, muśnienia wiatru, nie da ci pojęcia o jéj anielskiéj świeżości. W myśli nawet nie ośmieliłem się dotknąć jéj nigdy, czciłem ją jak świętą. Kształty jéj były tak piękne, że ludzie gdy przechodziła, stawali dziwować się jak na cudo, wejrzeniem miękczyła najobojętniejszych, upokarzała najdumniejszych... Królowa. Blond jéj włosy, twarz biała, oczy niebieskie, profil greckiéj czystości, składały całość zerwaną ze złotego greckiego medalu i tchnieniem czarodzieja pchniętą w życie. Przy niéj gasło wszystko, mroczyło się, brzydło, gdzie ona była, nic widać nie było nad nią.
Taką była moja Anna! A przy téj powłóce co za dusza! co za serce, ile uczuć i rozumu, ile świeżości w umyśle, który ze strony dla nas nieznanéj w świat się wpatrywał!
— Juljuszu, na Boga, łzy ci z oczów płyną, powstrzymaj się, — rzekł stary — ty ją kochasz jeszcze!