Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łem niż kto inny. Wiész jakim wyszedłem na świat, wyobrażając sobie że wszelkie uczucie jest głębokie i trwałe, że samo jego zjawienie się już mu nieśmiertelność rokować powinno. Marzyłem miłość wielką, gorącą, coby życie mi zabrała, i rozbiłem się o nią.
— Miłość, — cicho szepnął starzec — jest to ów wielki diament, którego tysiące niewolników szuka na skwarze słonecznym, a ledwie jeden go znajdzie... dla owych tysiąca dość być powinno drobnych pyłków co pod nogami ich świecą w piasku.
— Tak! masz słuszność, ja błądzę, że koniecznie chciałem być tym jednym, a ten diament nie dla mnie! Znałeś położenie moje towarzyskie, było ono jedném z najszczęśliwszych, stanowisko moje społeczne dawało mi wstęp wszędzie, majątek stawił na równi z bogatszemi, wychowanie odebrałem takie jak wszyscy. Wszedłem więc w świat śmiało nadzieję niosąc na ramionach, z oczyma w niebie, ledwie stopą dotykając się ziemi. Na piérwszym wstępie trafiłem na bóstwo!
— O mój Boże! jeszcze po tylu doświad-