Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znowu, przeboleję, zapomnę, pozostanie poczciwa gorąca przyjaźń i nic więcéj!
Mówił te słowa żywo, namiętnie i podniósł machinalnie głowę, jakby wyrzekał uroczystą przysięgę; gdy wtém widok jakiś niespodziany, dziwny, wyrwał mu z piersi wykrzyk, a ręka wstrzymała konia.
Znajdował się właśnie w pośrodku lasów należących do Starego, na uroczysku zwaném Ładowym gajem, po nad którém przebiegała mało uczęszczana drożyna wiodąca do Zalesia.
Ładowy gaj leżał na wyniosłém wzgórzu i składał się z rzadko rozsianych po zielonéj murawie odwiecznych dębów, u stóp których nic nie rosło, tylko jak w parku angielskim szmaragdowa nizka trawka. Na samém tego wzgórza wierzchołku, był usyp jakiś jakby krągła wielka mogiła, z rodzaju tych, które u Awarów, Ringe zwano, w pośrodku próżny i zaklęsły, a tak obszerny, że się w niém kilkadziesiąt osób łatwo pomieścić mogło. Dołem po nad samą dróżką sączył się strumyk otoczony sitowiem i ubrany kwiatkami, kręto plątał się pomiędzy drzewy i niknął w oddaleniu wśród gliniastych obrywów.