Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Wieczory drezdeńskie.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi, kościoły po cegle obsypywały się powoli... w pośród ciszy słychać było kamienie staczające się na ziemię, a każdy z nich padając jękiem jakimś niezrozumiałym się odzywał. Niekiedy runął cały szczyt lub wieża, zapadło się sklepienie, tuman pyłu podniósł się do góry i pochwycony z wiatrem poleciał, a stado dzikiego ptastwa przestraszone wzleciało krzycząc. I znowu cicho i głucho.
Tu, z szumem i wrzeniem woda wyrywała starą groblę, pieniła się, rozlewała i wylawszy w dolinę usypiała milcząca.
Na zgorzeliskach lasów poczęły puszczać młode latorośle, ale do pni niepodobne swoich... Kto tu przyniósł ich nasienie? nie wiem, chyba wiatry... bo nie były to dzieci porąbanych rodziców, jakieś drzewa nowe, zielone, młode a obce ziemi, z której soki ciągnęły.