Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Wieczory drezdeńskie.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się zmieścić nie mogłem ani myślą, ani sercem, i począłem wspominać dni dawne, płacz ustał.
Alem był smutniejszy teraz.
Oko moje z początku nie rozeznawało nic tylko plamistą powłokę ziemi, błyszczącą, ciemną, poszarpaną, nierówną, pogarbioną i porozcinaną... Ale w miarę jakem patrzał rozszerzała mi się źrenica i powiększały przedmioty, i to co mi się wydało plamką małą jak ziarnko maku poczęło rosnąć, rozwijać się, malować barwami tęczowemi... poznałem kąt mój rodzinny, raczej sercem niż oczyma. Wszystko to, po czem mogłem go rozeznać, już zmiótł czas, burze i lata, a mimo to czułem, że pod nową skorupą ziemia była ta sama, z której piłem soki żywotne, między którą a mną był tajemniczy związek miłości dziecinnej dla matki.