Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czyż jabym mu śmierci mogła życzyć!? — krzyknęła wdowa — ja? Ten co mi lubczyk sprzedał, człek pewny, stateczni ludzie ręczyli za niego.
Wichfried jadł i pił, słuchał jednem uchem, a w głowie coś liczył.
— Ziemi mieć będziecie po mnie dosyć — dodała kusicielka — byle książe się zaopiekował, a tego wam nie odmówi. Siędziecie na niej, jak książe udzielny.
— W pustyni! — mruknął niemiec.
— Pustki się przecie zaludniają! — mówiła Dorota — byle ziemia była, ludzie się znajdą. Choćby i z waszych Niemiec pójdą chętnie.
Prawiła żywo, Niemiec słuchał, coraz mocniej zadumany, ale jadł i popijał coraz raźniej. Dorota przysunęła się do niego, kubki nalewając sama, pogłaskała go po głowie, objęła za szyję. Zaczynał się rozochocony uśmiechać.
— E! — rzekła — bądź bo rozumnym a dobrym dla mnie i dla siebie... Zrób jak mówię, nie pożałujesz!
Niemiec się przestał opierać.
— Pojutrze, w czasie uczty — mówiła cicho — pod sam jej koniec, podając mu ulubioną jego czarę, jak się ona tam zowie?
— Teodulfowa — zamruczał Wichfried.
— Odetkniesz tę oto bańkę dopiero, gdy będziesz miał nalewać, wpuścisz z niej choćby kroplę jedną, a gdy pić będzie, szepniesz mu do ucha imię moje! Więcej nie potrzeba.
Niemiec głową potrząsał, ona ciągnęła dalej:
— Siła tego napoju sprawi, że zaraz zechce przyjść do mnie, a gdy przyjdzie, już mnie nie opuści.
Słuchający głową niedowierzająco potrząsał — wdowa dobywała bańkę, strzegąc, aby zatyczki jej nie tknąć.
— Tak! ty to musisz uczynić — mówiła, nie zważając na opór Wichfrieda — musisz, uczynisz. Przysięgam, a ja uczynię cię możnym i szczęśliwym!