Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i sam książe bardzo czynnie się nią zajmował. Dorota miała wieczorem gości wielu. Znaczna ich część porozchodziła się zawczasu, wdowa została sama,[1] Czekała na kogoś jeszcze, coraz to oknem wyglądając. Zmierzchało, a w miarę jak wieczór nadchodził, wdowa coraz większą niecierpliwość okazywała.
Zawołała wreszcie na starszą sługę, ulubienicę swą Jagodę.
Jagoda to była, jak jej pani, już wielce dojrzała, ale wzorem jej nie wyrzekająca się jeszcze młodości. Usłyszawszy wołanie wbiegła z poufałością powiernicy i ręce na piersiach złożywszy, czekała marszcząc się nieco, co jej Dorota powie.
— Czego wam trzeba? — spytała.
— Czego? wiesz przecie — odparła Dorota — ten twój obiecany nie przychodzi, czekam na niego!
— O! przyjdzie pewnie — odpowiedziała Jagoda. — Czeka może, abyście sami byli, nie rad trafić na ludzi, dla tego nie śpieszy.
— Obiecał przynieść z sobą? — przerwała niecierpliwie wdowa.
— Napewno! obiecał! — głową potakując mówiła Jagoda.
— A nie oszuka mnie?
— Gdzie zaś, człek stateczny, zna go dobrze Juchim. On lekarstwami handluje i z za morza je przywozi. Jeździ na Ruś po różne zioła, leki, krople, smarowania, a wiadomo, że tego nigdzie lepiej jak tam przyprawiać nie umieją. Nasza stara Czechna ani się do niego umywała.
— O! ta stara! — odparła Dorota — ona tylko okłamać a grosz umie wyciągać. Ziele jej żadne nie skutkowało. Nawet ta woda, którą mi się umywać kazała, wcale marszczek nie zgładziła.

Chód się dał słyszeć, Jagoda obejrzała się, wybiegła, a po chwilce wprowadziła człowieka w opończy z kapturem, zdającego się ukrywać twarz, aby niezbyt w nią patrzano. Milcząc i rozpatrując się

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zamiast przecinka winna by kropka lub następny wyraz (Czekała) małą literą.