Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/074

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zapasu żywności dość jeszcze było. Radzić jednak nad tem, by odsiecz przyśpieszyć należało.
Choć wiedziano, że na Ruś dojdzie wieść o obleganiu, nie byli pewni, jak rychło; nużby głód ich zaskoczył nim Kaźmierz nadciągnie?
Wypadało z narady wysłać kogoś do księcia, a biskup zaraz Stacha wskazał — mówiąc — albo ten lub żaden.
Powołano go natychmiast. W izbie niewielkiej siedział Pełka u stołu za księgą, z której po całych dniach modlitwy czytał dlatego, iż owo przerywane ciągle nabożeństwo, mało ważył. W tem oblężeniu ducha na chwilę nie poprzestawał się modlić, aby ciągle nim być na straży. Wśród dwu rozmów, wśród dwu myśli, odmawiał wiersz psalmu, lub wysyłał westchnienie do Boga.
Oba z bratem nie tracili nadziei, że się obronią, lecz dzień każdy troski pomnażał.
— Ciężkie na was włożę znów brzemię — rzekł.
— Bylem mu podołał — odparł Stach.
— Widzicie co się dzieje, zamek sobie budują, jakby nam grozić chcieli, że ten zniszczą, a zawczasu inny przysposabiają. Kto wie, czy Kaźmierz zna położenie nasze i jak rychło powróci! Trzeba słać do niego.
A po chwili dodał:
— Jedźcie wy!
Stach stęknął.
— Nie proszę o zwolnienie ani się wzdragam — rzekł — ale jakże ja mogę stanąć przed obliczem pana? Wiecie ktom jest, że się mu ukazywać nie wolno mi, bom ja żywym dlań — policzkiem!
Biskup wysłuchał.
— Nie potrzebujecie z tem iść do samego księcia — odpowiedział — złożycie się chorobą, poślecie mu pisanie odemnie. Zwierzyć tego nie mogę innemu. Czyniliście już wiele dla okupienia grzechu młodości, zróbcie i to jeszcze, zasłużycie się panu, nam, królestwu....