Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/054

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pora była wieczerzy. Pełka z bratem wojewodą, księży kilku siedziało u stołu.
Mowa była o tem właśnie, jak świeżo z Rzymu surowo ponowiono zalecenie, aby małżeństwa wszelkie księża błogosławili, i to nie po domach, ale w kościołach — jak surowo wzbroniono księżom brać żony a brody im golić polecono.
Wojewoda na tę surowość narzekał trochę, twierdząc, że dawniej księża żony zawsze miewali, ale biskup gorąco obstawał przy tem, iż ci co do wojującego kościoła należeli, nie powinni się byli obciążać rodziną, bo i rycerz idący na wyprawę, brzemion zbytnich na ramiona nie bierze.
Stach obłocony, zmęczony, zawsze mając wstęp do biskupa wolny, natychmiast wszedł do jadalni. Zobaczywszy go Pełka, uśmiechnął się dobrotliwie i rzekł:
— Duchu niespokojny! powiedzże zkąd i z czem przybywasz?... Boś pono z podróży! widać to po tobie!
Odwrócił się doń i wojewoda, ale Stach, osób widząc tyle, mówić nie śmiał.
— Na gardło moje — zawołał wreszcie — wiadomość niosę taką, że od niej włosy na głowie powstać mogą! A no, czy miejsce mówić?
Biskup i wojewoda powstali ku niemu.
— Mów, nie zwlekaj! wszyscyśmy tu swoi — dodał Pełka, patrząc na duchownych. — Sumieniem obowiązuje do tajemnicy.
Rozpoczął więc Stach opowiadanie, jak jechał, gdzie kupców spotkał, powtórzył co mówili, opisał ich konie, wszystko, czemu się dobrze przypatrzył. Naostatek dodał, że przysiądz był gotów na krzyż, iż to co mówił prawdą było. Życie jego przeszłe zresztą i znany charakter za nim świadczyły.
Wojewoda stał chwilę przerażony. Biskup stronę, z której płynęło niebezpieczeństwo — przeżegnał. Oniemieli wszyscy.