Strona:Józef Birkenmajer - Różowy koral.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

walił okna i wpadł na nas z bandą drabów... Alonzo bronić się nie zdołał, padł z głową rozciętą... Gdy do zwłok przypadłam, całując je, Fernandez oderwał mnie z wściekłością, a popchnął mnie z taką gwałtownością, aż się zatoczyłam; potem uniósł mnie w jednej odzieży... nie wiedziałam, którędy mnie niósł. Przytomność odzyskałam dopiero na okręcie...
— „Esteban, tyś jeszcze chłopię niewinne... nie wiesz, jak okropnym może być mężczyzna, porwany żądzą... Ileż ja znieść musiałam od tego okrutnika!... Jakże mi wstrętne były pocałunki, które przemocą wyciskał na moich policzkach i wargach! Zaciskałam wargi i zagryzałam, choć chciało mi się rzucić na niego i przegryźć gardło nędznikowi. Ale musiałam to znosić, bo on mi groził, że odszuka moją córeczkę dwuletnią, która bawiła u matki mojej na wsi i w moich oczach rozszarpie to, jak nazywał, szczenię Alonzowe... Moją Estrellę, moją najdroższą córeczkę, moje jedyne dziecię!
„Raz... pamiętam... o czyż mam mówić! Fernandez zażądał odemnie większej ofiary... strach mię bierze i cała istota moja się wzdryga, gdy o tem pomyślę... Oczy jego żagwiły się ogniem jakimś piekielnym, który doskwierał mi, jakby mnie całą torturowano żelazem rozpalonem do czerwoności. Pochyłił się nademną, leżącą na wezgłowiu, przyklęknął i wpatrzył się we mnie temi żarłocznemi oczyma; brwi zgięły mu się w dwa haki, usta przybrały wyraz okropnej zawziętości... Zerwałam się z oburzeniem, niemal z wściekłością i odepchnąwszy od siebie potwora, dałam mu w twarz. Uderzenie musiało być silne, bo się zatoczył i upadł, ja zaś krzyknęłam: Nie wiesz, z kim masz do czynienia. Oto sam Alonzo, któregoś zamordował, dał ci przezemnie policzek!
„On jęknął i krew mu buchnęła z ust. Odniesiono go do drugiej kabiny; tam, jak wiesz, długo bredził i rzucał się w gorączce, odgrażając się, że zamorduje mnie i Estrellę. Załoga, rozgniewana na mnie, chciała