Strona:Józef Birkenmajer - Opowiadania starej Margośki.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zakopał, to on z grobu wyłaził i ludzi straszył, jak strzygoń. Dopier ksiądz go przeżegnali i hyzopem pokropili, to się od tedy schował.
A zaś ze Śwedów dwóch zostało: jeden Meus, a drugi Martyna. Byli oni w jednej chałupie i zakochali się w dwóch dziewuchach, co były siostry jedna drugiej; a o dziewuchach, to i mówić nie potrza, jako im rade były. Chłopi byliby ich utłukli, ale one dziewuchy zawarły obu w piecu piekarskim i tak trzymały w tym schowku, kiej gadzinę w kojcu, jedzenie im ino w duckach codzień podając. Długi czas nikt nic nie miarkował; dopro, gdy przyszła Wielkanoc, wyznały to dzieuchy księdzu na spowiedzi i to też opowiedziały, że ich za mężów chcą mieć. Myślały, że ksiądz je za to zwymyśla i ofuka, ale jegomość, że to był człowiek dobry i serca miętkiego, pogłaskał je pod brodę i pedział:
— Już to widać sam Pan Jezus zrządził, że się macie k’sobie; toć to i nie grzych! Niechno ino haw do mnie przyńdą, a wiarę naszą przymą, to na świętą Trójcę będą zapowiedzi i ślub.
Dzieuchom w to graj; wyciągły Śwedzików jak podpłomyki z pieca i powiedły ich do wójta, żeby ich w mentrykach pozapi-