Strona:Iwan Turgieniew-Pierwsza miłość.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, tak, — powtarzał Łuszyn: kaprys i samowola, dwa słowa, które wszystko tłómaczą, cała pani natura mieści się w tych słowach:
Zeneida zaśmiała się nerwowo.
— Spóźniłeś się, kochany doktorze, — odezwała się nakoniec. — Zły z ciebie obserwator, potrzebujesz okularów, inaczéj zostaniesz w tyle! Kaprys! I pan możesz mię teraz o kaprys posądzać? Bałamucić was i siebie... prawda, jak wesoło! A co do samowoli... ms. Waldemar! — zawołała nagle i gniewnie tupnęła nóżką, — proszę mi tu nie robić pogrzebowéj miny. Nienawidzę litości!
Wyszła szybko z pokoju, zostawiając nas samych.
— Niezdrowa, niezdrowa atmosfera, młodzieńcze, — powtórzył Łuszyn, chmurno patrząc na mnie.




ROZDZIAŁ XI.

Tego samego dnia wieczorem u Zasiekinych zebrali się zwykli goście; byłem i ja między nimi.
Rozmawiano o utworze Majdanowa, Zeneida chwaliła go szczerze.
— Ale wiesz pan co, — rzekła, — gdybym była poetką, innebym wybierała przedmioty. Może to głupstwo, ale nieraz przychodzą mi dziwne myśli, nad ranem zwłaszcza, kiedy nie śpię i patrzę na niebo, które staje się różowém. Naprzykład, ale nie będziecie śmieli się ze mnie?
— Nie, nie! — zawołali wszyscy jednogłośnie.
Skrzyżowała ręce na piersiach i wzrok utkwiła w przestrzeni. Zdawało się, że coś widzi.
— Jabym naprzykład, — zaczęła nanowo — malowała piórem