Strona:Iliada2.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

 
Ani leyca utrzymać w drżącéy zdolny ręce;        413
Wtém Patrokl dzidę w prawéy utopił mu szczęce.
A iako rybołówca, zawieszon pod skałą,
Ciągnie na wędzie z morza zdobycz okazałą;
Tak go, z otwartą gębą, Patrokl z wozu dźwignął,
Wstrząsł dzidę, Testor ze krwią i duszę wyrzygnął.
Tuż lecącego przeciw sobie Eryala,
W przyłbicę uderzywszy kamieniem, obala,
Pękła kość, mózg się rozlał, zamknęły się oczy,
I zaraz go śmierć skrzydły czarnemi otoczy.
Biie zwycięzca, trupy liczne rozpościera,
Z Erymanta, Epalta, Echa, Amfotera,
Tlepolem, Enip, Jfey, Polimel waleczny,
Piren, padli na kupie, cień ich okrył wieczny.
Widząc na ziemi ległe swoie woiowniki,
Zapalony Sarpedon tak woła na Liki:
„Gdzie pierzchacie? ach! waszę uznaycie ohydę!
Ja przeciwko zwycięzcy temu prosto idę,
Ja chcę zaraz doświadczyć iego ręki siły,
Któréy pociski tylu Troian obaliły.„
Rzekł, i natychmiast z wozu w świetnéy skoczył zbroi:
I Patrokl, to postrzegłszy, na wozie nie stoi,
Skoczył: oba na wszystkie biorą się sposoby.
A iak, z ostremi szpony i z krzywemi dzioby,
Sępy z hałasem walczą na wyniosłéy skale;
W takim idą rycerze na siebie zapale.