Strona:Iliada2.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ruszamy, gdy połowę słońce doszło biegu:        725
W południe przybywamy do Alfeia brzegu:
Tam czynimy ofiary dla władcy pioruna,
Tam wołu dla Alfeia, wołu dla Neptuna,
A dla Minerwy piękną iałowicę daiem.
Zasiliwszy zaś ciała, żołnierskim zwyczaiem,
Idziemy do spoczynku, każdy we swéy zbroi,
Już pod murami woysko Eleanów stoi:
Lecz wprzód się sroga Marsa robota zaczyna.
Skoro słońce błysnęło, straszny bóy się wszczyna;
Jowisza i Minerwy, wzywaiąc o wsparcie,
Walczem, obiedwie strony biią się zażarcie,
Ja się między piérwszemi rzędami uwiiam,
I Mulego, ich wodza, mą ręką zabiiam.
Miał on Augeia córę, wielka iéy zaleta,
Wszystkich ziół znała skutki ta piękna kobieta.
Walczącemu na wozie zgubny raz zadaię:
Padł: wsiadam na wóz iego, i na czele staię.
Eleanie, gdy wodza bez duszy postrzegli,
Drżący, natychmiast w różne strony się rozbiegli:
Ja ich nakształt gwałtownéy ścigam nawalnicy,
Nic nie może odporu moiéy dadź prawicy,
Pięćdziesiąt wozów biorę, pchnięci moią dzidą,
Z każdego dway mężowie w przepaść śmierci idą.
I byłbym nawet młode Moliony zwalił,
Lecz okrywszy mgłą ciemną, Neptun ich ocalił,