Przejdź do zawartości

Strona:Iliada2.djvu/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czuł Ulisses, iż z rany tak płytkiéy nie zginie,        439
Więc się cofnąwszy rzecze: „Biedny Troianinie,
Zaraz, się to dla ciebie spełni, czegoś żądał,
Już więcéy słońca światła nie będziesz oglądał.
Ja ranny twym pociskiem, z pola odeyśdź muszę,
Lecz ty, nędzny człowieku, dzisiay stracisz duszę:
Ta dzida ci niechybną zgubę zapowiada,
Mnie dasz chwałę, sam póydziesz tam, gdzie Pluton włada.„
Skończył: Sokus ucieczką od śmierci się chronił:
Lecz go pocisk Ulissa wśród ramion dogonił,
Przebił pierś, on się z trzaskiem na ziemi rozciąga,
Konaiącemu Jtak w te słowa urąga:
„Walecznego Hippaza synu, śmiały Soku,
Nie mogłeś się uchronić zgubnego wyroku:
Nie odbierzesz ostatnich posług, biedny człowiek!
Ni twóy oyciec, ni matka, nie zamknie ci powiek:
Biiąc skrzydłami, sępy pożrą cię pod niebem,
A mnie, gdy umrę, uczczą Achiwy pogrzebem.„
Wraz z ciała, z tarczy, Soka dobywa dziryta,
Ból go przeszył, za grotem płynie krew obfita.
Postrzegłszy krew ciekącą z Ulissesa rany,
Zachęcaią się, tłumem lecą nań Troiany,
Zgubcę swego pragnący otoczyć dokoła.
On cofaiąc się, na swe towarzysze woła.
Trzykroć, ile mu piersi tchu wystarczą, krzyknął,
Trzykroć głos ten Atryda młodszego przeniknął,