Strona:Iliada2.djvu/080

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Insze bogi spokoynie w Olimpie siedziały,        75
Gdzie każdy z nich dla siebie ma pałac wspaniały.
Ale szemrzą żałuiąc, iż rzuciwszy Greki,
Jowisz użycza swoiéy Troianom opieki;
Na to on nie uważał: lecz siedząc wysoko,
Zdala od nich, otoczon chwałą, zwrócił oko,
Na okręty Achiwów, pyszne wieże Troi,
Na biiących, ginących, i na blask ich zbroi.
Póki się dzień przy świetle Jutrzenki rozwiiał,
Nawzaiem lud srogiemi ciosy się zabiiał.
Z obu stron równa strata; ale w téy godzinie,
Gdy drwalnik obiad sobie gotuie w dolinie,
Gdy zemdlon pracą, czuie swe siły na schyłku,
A wnętrze ckliwe łechce żądanie posiłku;
Grecy sobie Marsowéy dodaiąc ochoty
I całą moc wywarłszy, łamią Troian roty.
Naypiérwszy Agamemnon na czoło wyskoczył,
I we krwi Biianora wodza oczczep zbroczył:
Tuż zaraz Oileia zabił, rządcę koni.
Rzucił się z wozu rycerz, i z oszczepem w dłoni
Stanął przeciw zwycięzcy: lecz się nie ocalił;
Silnym go razem dzidy król Micen obalił.
Uderzył nią w przyłbicę: trzasła miedź, kość pękła,
Mózg wyprysnął, padł rycerz, ziemia pod nim iękła.
Odziera ich, a wziąwszy zdobycz znakomitą,
Obu na polu z piersią zostawia odkrytą.