Strona:Iliada2.djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W świetną zbroię przybrane, liczne idą szyki,        49
Przed iutrzenką straszliwe ozwały się krzyki.
Wozy w tyle, a przodem piesze ciągną roty:
Jowisz woyska do boiu zapala przez grzmoty,
I spuszcza krwawą rosę, a przez to znać daie.
Jak wiele dusz w Plutona czarne wpędzi kraie.
Na pagórku Troiany zbroię przywdziewały,
Wodzem ich wielki Hektor i Polidam śmiały,
I Eneasz od ludu, iak bóg, uwielbiony:
Insze zaś Troian półki, na pole Bellony,
Polib, Agenor, syny Antenora wiodą,
I równy bogom śliczną Akamas urodą.
Hektor z ogromną tarczą, śmiałym stąpa krokiem.
Jak odziany posępnym kometa obłokiem.
Raz krwawém błyśnie światłem, drugi raz się skryie;
Tak Hektor, miecz na Greckie zaostrzaiąc szyie,
Już w piérwszych widzian rzędach, iuż w ostatnie leci,
A miedź na nim, iak groźna błyskawica, świeci.
Jak żniwiarze, na polu możnego dziedzica,
Gdzie mu się zrodził ięczmień, lub piękna pszenica,
Tną naprzeciwko siebie, gęste lecą kłosy;[1]
Tak Troianie i Grecy, przez okrutne ciosy,
Niepomni o ucieczce, iak wilcy, zażarci,
Biią się, w srogim boiu zarówno uparci.
Patrząc na to Niezgoda, krwawe oczy pasła,
Sama boiom przytomna, dawała im hasła:

  1. U dawnych żniwiarze dzielili się na dwie gromady, iedna z jednéy, druga z przeciwnéy ſtrony ścinała zboże. Porównanie bardzo ſtosownie maluiące bitwę.