Strona:Iliada2.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na nię zawzięty wchodzi wśród Troiańskich ludzi,        517
Zaraz Hypokoona, wodza Traków budzi,
Który był krewnym Reza: iuż go sen nie mroczy.
Lecz gdy mieysce, gdzie stały konie, próżne zoczy,
Drgaiace trupy swoich, rzeź straszną dokoła;
Żałosnym ryczy głosem, i na Reza woła.
Rozszerza się w obozie krzyk i zamieszanie,
Kupami się zdumieni zbiegaią Troianie:
Patrzą na krwawe dzieło, na czyn niepoięty,
Że go zrobić i wrócić mogli na okręty.
Gdy stanęli na mieyscu, gdzie był śpieg zabity,
Wstrzymuie konie Jtak, a łup znakomity
Podiąwszy Tydyd, w ręku towarzysza składa:
Sam na powrót na konia ognistego wsiada.
Gęstych nie szczędzą razów, lecą zadyszali,
Pragnąc, by się czémprędzéy do floty dostali.
Piérwszy Nestor ich tentent słyszy i tak powie:
„Przyiaciele, przemożni Argiwów królowie,
Prawdali? czy się mylę? lecz cóż wyrzec broni,
Tentent bystro lecących uderza mię koni:
Obyć! niech téy pociechy nieba nam użyczą,
Jtak, Tydyd, wrócili z tak piękną zdobyczą!
Ale mi smutne staie przeczucie na myśli,
By w tłumie nieprzyiaciół, na zgubę nie przyśli„
Nie skończył Nestor, oni iuż są między rzeszą,
Zsiedli z koni, wodzowie niezmiernie się cieszą: