Strona:Iliada.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A iak niezmierną przestrzeń ogarnie mąż który[1]        777
W Ocean się wpatruje z wyniesionéy góry.
Kiedy bystrym pociągnie po powietrzu wzrokiem;
Tyle boskie ulecą konie iednym skokiem.
Gdy ie przyniósł na pola Troiańskie bieg rączy,
Tam gdzie Symois wody ze Skamandrem łączy,
Juno konie wyprząga, zamyka w obłoku:
Symois im słodkiego dostarcza obroku.
Niosąc Grekom na wsparcie życzliwe prawice,
Cichym krokiem, iak trwożne idą gołębice:
Lecz gdy się tam zbliżyły, gdzie rycerzy wiele
Było przy Dyomedzie, stoiącym na czele,
Bo iak lwy, ścierwo zrzące, albo silne dziki,
Otaczaią wielkiego męża woiowniki;
Juno w kształcie Stentora męztwo w Grekach budzi,
Co miedzianym grzmiał głosem, iak pięćdziesiąt ludzi.
„O hańbo! Grecy, tylko macie postać męzką!.
Póki Achilles gromił prawicą zwycięzką,
Nie śmiały Troiańczyki z bram wyruszyć nogą,
Tak wielką oręż iego nabawiał ich trwogą:
Teraz się ocieraią o nawy zuchwali.„
Temi słowy woienny w piersiach ogień pali.
Pallas zaś do mężnego Tydyda przychodzi.
Stoiąc przy wozie rycerz, ranę swoię chłodzi,
Którą mu Pandar zadał: pod twardym rzemieniem
Ogromnego puklerza, pot ciecze strumieniem:

  1. Longin zaſtanawiaiąc się nad wysokością tego obrazu, sam wysokim sposobem myśl swoię wykłada. Gdyby, mówi, te konie ieszcze ieden ſkok uczyniły, nie miałyby iuż mieysca do uczynienia trzeciego.