Strona:Iliada.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pod znaną ręką więcéy będzie wóz bezpieczny.        231
Jeżeliby nas przemógł Dyomed waleczny,
Zbiegłszy się, i nie czuiąc swego pana głosu,
Nie mogłyby nas wyrwać od zgubnego ciosu:
Nieprzyiaciel zaś nieład obaczywszy taki,
I nasby samych zabił, i zabrał rumaki.
Pod twoią zatém ręką niech do boiu idą:
Ja Tydyda natarcie silną przyymę dzidą.„
Tak wszystkie rzeczy bacznym ogarnąwszy względem,
Siadaią, bystrym lecą na Tydyda pędem.[1]
Nie uszli oni wzroku mężnego Stenela,
Który zaraz w te słowa rzekł do przyiaciela:
„Naymilszy z młodu sercu memu Dyomedzie,
Dwóch mężów zapalonych przeciw tobie iedzie,
Zręczni oba i silni: ieden strzelec sprawny,
Pandar, syn Licyyskiego Likaona sławny;
Drugi mężny Eneasz, co z oyca pochodzi
Wielkiego Anchizesa, a Wenus go rodzi.
Cofniymy się, niech ślepy zapęd cię nie miota,
Żebyś wreście drogiego nie stracił żywota.„
A Tydyd gniewny: „ Nie chciéy mego serca kusić,
Bo nikt mię do ucieczki nie zdoła przymusić.
Nienawykły drżeć, albo cofać się nikczemnie:
Jeszcze nienaruszone siły czuię we mnie.
Na wóz wsiadać nie myślę, tak zaydę im drogę,
Nie pozwala mi Pallas w piersi przyiąć trwogę.

  1. Rozmowa między Pandarem i Eneaszem ieſt za nadto długa. I w innych okolicznościach bohatyrowie Homera zbyt wiele gadaią, co iednak ſtarożytnemu poecie przebaczyć należy.