Przejdź do zawartości

Strona:Ignacy Krasicki-Bajki i przypowieści.djvu/049

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Raz gdy wyszedł w świtaniu, i bujał po łące,
Słyszy przerażające
Głosy trąb, psów szczekania, trzask wielki po lesie.
Stanął — słucha — dziwuje się....
A gdy się coraz zbliżał ów hałas, wrzask srogi,
Zając w nogi.
Spojrzy się po za siebie, aż dwa psy i strzelce!
Strwożon wielce
Przecież wypadł na drogę, od psów się oddalił.
Spotkał konia, prosi go, iżby się użalił:
Weź mnie na grzbiet i unieś. — Koń na to: Nie mogę,
Ale od innych pewną będziesz miał załogę. —
Jakoż wół się nadarzył — ratuj przyjacielu! —
Wół na to: Takich jak ja, zapewne nie wielu
Znajdziesz, ale poczekaj i ukryj się w trawie,
Jałowica mnie czeka, nie długo zabawię.
A tymczasem masz kozła, co ci dopomoże. —
Kozieł: żal mi cię nieboże!
Ale ci grzbietu nie dam, twardy, niedogodzi;
Oto wełnista niedaleko owca chodzi,
Będzie ci miękko siedzieć. — Owca rzecze:
Ja nie przeczę,
Ale choć cię uniosę pomiędzy manowce,
Psy dogonią i zjedzą zająca i owcę;
Udaj się do cielęcia, które się tu pasie. —
Jak ja ciebie mam wziąć na się,
Kiedy starsi nie wzięli? ciele na to rzekło
I uciekło.
Gdy więc wszystkie sposoby ratunku upadły,
Wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły.


CXXXV. KONWERSACYA.


Nie tylko to w Paryżu, nietylko w Warszawie
Śni się ludziom na jawie.