i z tego rada, że sobie kilka godzin „wytarguje“ dzisiejszą zdwojoną pracą.
A gdzież użycie? spokój? wytchnienie?
Jednak ta rekonwalescencya postępuje strasznie powoli, — a jeżeli mam się przyznać szczerze, nie postępuje wcale. Wobec Zosi i Stacha brawuję trochę, żeby ich nie martwić bezpotrzebnie, ale sam czuję, że nie tylko mi teraz nie lepiej, ale od jakiego tygodnia jakby siły tracę. Czy to było zapalenie płuc, czy nie było, mniejsza z tem skoro minęło; ale dlaczegóż to się wszystko tak wlecze? Z jakimś dziwnym niepokojem badam się co rano, czy mi choć odrobiny sił nie przybywa, — a tu nic i nic. Pierwsze gwałtowne cierpienia ustąpiły już prawie, ale ten dojmujący ból w piersiach i kaszel męczący dotąd mi nie dają spokoju. Co to ma być? Czyżbym się zaziębiał ciągle? Wczoraj, wstydząc się trochę, prosiłem Stacha, żeby drzwi obił krajką. Może to stamtąd wieje? Ja nie czuję tego, ale może. — Bierz licho ceremo-