Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ja byłem poważny. Czułem jakieś skrępowanie, rozumiejąc dobrze, że cała ta maskarada została obmyśloną tylko dla mnie, tylko dlatego, żebym ja w nią uwierzył. Chciałem udawać, że się poddaję temu zdziecinnieniu, chciałem, by wierzyli, że ja wierzę, — lecz nie mogłem. Kiedy oni wysilali się na wesołość i podtrzymanie rozmowy ze mną, ja z zajęciem śledziłem wszystkie szczegóły nakrycia.
Więc tak wygląda podstawka? Dobrze, trzeba to zapamiętać. Więc tak się ustawia serwis na stole? Żeby tylko nie zapomnieć! Wiec tak się odbija białość obrusa na twarzach siedzących osób? Więc tak się jada kolacyę? Żeby to tylko spamiętać dobrze! żeby nie opuścić żadnego szczegółu z uwagi?
Takie myśli przesuwały mi się po głowie. Nie było żadnego spojrzenia, któreby nie było pożegnaniem. I z czem się żegnałem? Z podstawkami, z nożykami, z grą światła w krysztale, z białymi odblaskami obrusa? A jednak żegnałem się.
Było mi przyjemnie i błogo jakoś, ale zarazem niewypowiedzianie smutno.