Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odegrany przez Zosię, też nie mógł mię wyrwać z tego osłupienia.
Tak zeszło z pół godziny.
Im ciężyć musiał ten mój spokój niepojęty, dlatego też wcześniej, aniżeli w programie było ułożone, zasiedliśmy do kolacyi. Teraz dopiero miałem sposobność podziwiania Amelki. Skąd ona nabrała tego wszystkiego, co się znalazło na stole? Jedzenia, co prawda, nie było wiele: dla mnie befsztyk, dla nich zimne mięsiwa, — ale zato talerzyków, talerzy, spodków, nożyków, podstawek, szklanek, kieliszków cała wystawa. Stół był całkowicie zastawiony tem wszystkiem. Cały kredens p.Sawickiej musiał być wypróżniony. Czułem to dobrze, że Amelka w ten sposób chciała uświetnić tę uroczystą chwilę, i wdzięczny jej byłem za to.
Rzeczywiście, wszystko miało pozór niezmiernie uroczysty. Zasiedliśmy jak do uczty. Amelka, nadrabiając miną, odgrywała rolę gospodyni domu, umyślnie przesadzając trochę. Mieliśmy się bawić jak dzieci, w gości i gospodarstwo, żeby choć sztucznie wywołać odrobinę humoru. Ale