Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ja nią, ale ona mną rządzi, słodyczą swą i dziwną powagą zmuszając do uległości. Przez te kilka godzin zdążyła już uczynić się niezbędną dla mnie. Wszystko przez jej ręce przechodzi, wszędzie jej pełno, — a jednak umie się jakby unicestwiać zupełnie, choć czuje się jej obecność. Sam nie wiem, czemu tak ulegam jej wpływowi, — to uznaję tylko, że mi z tem dobrze i nad wyraz błogo. Już zdążyła wymódz na mnie kilka ustępstw dobrotliwym swym uśmiechem i przekonywającem słowem, to odradzając palenie papierosów, to prosząc, potulnie prawie, a jednak stanowczo, o przyjęcie lekarstwa. Jak przeczuwałem, nie obeszło się bez płaczu i łkań przy powitaniach. Amelka jednak z zadziwiającą przenikliwością i taktem potrafiła skierować we właściwą stronę nadciągającą burzę. Nadmierne podniecenie nerwowe, zamiast wybuchnąć rozpaczą lub zgryźliwością, spłynęło spokojnie w cichej skardze, wyszeptanej drżącemi usty.
Kiedy weszła z Zosią, i zdejmując okrycie, patrzyła na mnie z jakimś smętnym uśmiechem, od razu uczułem dziwną ulgę, jakby