Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

umiejętność obchodzenia się z chorymi, doświadczenie, a może i ten stygmat trosk, jakie przeżyła, czynią z niej prawdziwie idealną opiekunkę innych cierpiących.
Zosia — to dziecko jeszcze, naiwne, niedoświadczone, roztrzepane; Stach, choć to serce złote też niepodatne do subtelnych uczuć, — oni nie potrafili wejść w moją duszę i zrozumieć tego, co się w niej odbywa. Wreszcie kochają się nawzajem, a to już dostatecznie wypełnia im życie. Rządzą się tylko pierwszem uczuciem, przerzucając się sercem z jednych skrajności do drugich. Potrafią tak dobrze śmiać się, jak płakać, byle tylko był do tego bodziec zewnętrzny. To mię rozstrajało najwięcej. Ja panowałem nad nimi, nastrajając w jedną lub w drugą stronę, zawsze pewien skutku. Grałem na ich nerwach, jak mi się tylko podobało, nie czując żadnego hamulca. A że każde wirtuozowstwo męczy, więc i ja się tem wytrawiałem.
Amelka — to zupełnie co innego. Ona jest zawsze sobą, nastraja się sama i nastroju tego innym udzielić potrafi. Już nie