Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

, wiedząc doskonale, że ją gramy. Słowa nie tłómaczyły naszych myśli. Wszyscy myśleli o jednem, a każde starało się jak najgłębiej ukryć prawdę.
Sądziłem, że wizyta Łopackiego zrobi jakiś stanowczy przełom i albo skieruje myśli na inne tory, albo pozwoli myśleć głośno. Nie zaszło ani jedno, ani drugie.Chcąc raz już przerwać to uciążliwe milczenie o rzeczy najważniejszej, zaraz na drugi dzień opowiedziałem im wszystko, ażeby wiedzieli, że się już nie łudzę i że możemy mówić otwarcie.
Przerachowałem się jednak. Przedewszystkiem żądałem niemożliwości: bo niemożliwą jest wprost rzeczą, ażeby z umierającym mówić ciągle otwarcie o tem, że ma umrzeć, — a po drugie, przerachowałem się z własnemi siłami. Kiedy na moje natarczywe nalegania ulegli i słuchali tego, com im mówił o własnej śmierci, widziałem, ile to im sprawia cierpienia.Zosia bladła ciągle i raz po raz zalewała się łzami. Stach ścinał tylko zęby i nic nie mówił. To mnie drażniło niesłychanie.Dlaczego oni nie mają wyznać jasno i ot-