Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dojść, skąd one pochodzą, — sam bowiem nie mogłem rozpoznać, że to moje płuca te jęki wydają. Szamotałem się całem ciałem do tego stopnia, że Stach w pierwszej chwili uważał to za konwulsye. Chwilami instynktownie chwytałem się rękoma za piersi, po prostu w obawie, żeby mi nie pękły.
Pół godziny zeszło na takiej męczarni.Osłabłem tak, że mię Stach musiał sam ułożyć na poduszkach i lekarstwo w usta wlewać. Leżałem jak obumarły i lekkie rzężenie świadczyło chyba tylko, żem duszy z tym kaszlem nie wykaszlał. Biedny Stach, bardziej był może ode mnie przerażony. Widziałem, że chwilami tracił zupełnie głowę. Gorącą herbatą parzył mi usta, w oczy mi wody kolońskiej nalał, jednem słowem w trójnasób pogarszał sytuacyę.
Uspokajałem się coraz bardziej i wszystko wracało do zwykłego porządku.
Czas mijał, czułem się daleko lepiej, w piersiach tylko pozostał ostry, szarpiący ból. Ogarnęła mię jakaś ciężka apatya; nie myślałem literalnie o niczem, pochło--