Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Córuniu, Franciszku! — więcej pani Kondelikowa nie mogła mówić. Słowa jej rozpływały się w płaczu. Trzęsła się cała, gdy jedno po drugiem znaczyła krzyżem; a gdy ucałowała oboje, załkała jeszcze tylko:
— Kochajcie się zawsze, i bądźcie szczęśliwi!...
Potem podszedł mistrz Kondelik i ojciec Wejwara, który ze staroświecką powagą wykonał ten obrzęd, dodając do swego błogosławieństwa:
— I w imieniu nieobecnej matki błogosławię was, dzieci kochane, i wzywam dla was błogosławieństwa Bożego.
— A ja w imieniu wszystkich krewnych — szybko przysunęła się do klęcznika ciocia Urbanowa, nim narzeczeni zdołali powstać. Na tę chwilę oczekiwała cały dzień.
Nastąpił podjazd powozów; komendę i utrzymanie ładu objął pan Beczka, wprawny w rzeczach podobnych.
Mistrz Kondelik, który się starał schudnąć trochę w nieszczęśliwym, obcym fraku, odczuwał, jakie dobrodziejstwo wyświadcza mu dziś doświadczony przyjaciel. Sam nie był zdolny do niczego.
Pary wychodziły, pokój się opróżniał, Pepcia patrzyła uparcie przed siebie. W miarę jak ubywało ruchu koło niej, jak się oddalały i w sieni cichnęły głosy, chwytało ją coś nagle mocno za serce. Dawne życie się kończy, nadszedł ostatni moment. Nie płakała, ale cała jej postać była płaczem. Blada, z ustami drżącemi stała z niezmiernym żalem w sercu za tem, co niknęło na zawsze.