Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pani pośpieszyła za małżonkiem.
— Na Boga cię proszę, Betty, czyja to kapota? To nie mój frak...
— No, leżało to tu od czasu, gdy krawiec przyniósł, staruszku! Wszak spodnie i kamizelkę masz na sobie.
— No! mam, ale frak! To nie jest mój, spojrzyj-no, jestem jak na torturze. To frak jakiegoś dwudziestoletniego młodzieńca.
— Mój Boże, Kondeliku, dlaczego przedtem tego nie spostrzegłeś? Od rana leży tutaj! Zrzuć go więc i weź sobie czarny surdut — jest jak nowy...
— Zrzuć! Przecież ja tego nie mogę zdjąć z ciała! Spojrzyj tylko, jestem jak w pancerzu.
— Zatrzymaj go więc, staruszku, przynajmniej do kościoła, a potem zajedziesz sobie do domu i zmienisz ubiór...
— Coś ty mi zrobiła, Betty, coś zrobiła! — narzekał mistrz. — Wydaję jedyną córkę z domu i muszę iść na taki ważny akt w obcej kapocie. Chryste Panie, te kobiety...
— Kondeliku, to twoja wina! — oponowała pani — chodź i nie mów nic, za godzinkę zdejmiesz z siebie.
— Żeby tylko do tej pory był jeszcze cały, ja w nim nie mogę nawet...
Z bolesnym wyrazem twarzy powrócił mistrz do pokoju. Na szczęście nie miał czasu myśleć o tem. Ciocia Urbanowa przygotowała już klęcznik dla narzeczonych, ażeby odebrali błogosławieństwo rodziców.