Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

będę po śmierci straszył, będę szczękał zębami i wyścibiał na nich język!
— Cicho, staruszku, nie denerwuj się, wiesz, że ci to zawsze szkodzi... — napominała go pani Kondelikowa. — Przejdzie prędko, tym razem nie jest tak źle, a odtąd nie będziesz już biegał, pochodzimy z Pepcią...
Wejwara dziś przez cały dzień postanawiał sobie zapytać się o coś ojca Kondelika szczerze, ale widząc go w tym stanie, nie odważył się na krok śmiały. Teraz, gdy mamusia zamierzyła nanowo rozpocząć polowanie za mieszkaniem, obawiał się on, aby Pepci się nie stało coś złego, zdecydował się i rzekł:
— Mamusiu, właśnie dziś chciałem zapytać, coby tatko na to powiedział, gdybyśmy się jednak wprowadzili tam do tego domu na Winohradach...
Oblicza matki i córki zamieniły się w dwa kolosalne znaki zapytania, pan Kondelik wysunął z pod kołdry brodę i wytrzeszczył oczy:
— Jakto? Czy w magistracie odwołali rozporządzenie?
— Nie, tatusiu, ale kto się zrzecze pretensyi do wynagrodzenia za mieszkanie, ten może mieszkać gdzie mu się podoba. Rada miejska nakazała, że poza obrębem Pragi nie wolno mieszkać tylko tym urzędnikom magistratu, którzy chcą otrzymać dodatek mieszkaniowy. Kto się zrzeknie, temu się niezabrania...
Pan Kondelik zapomniał o boleściach, wycią-