Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 1.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zycyi, by na wstępie zjeść kolacyę. Skończył z ostatniemi dźwiękami i wtedy zwrócił się do pana Kondelika bojaźliwie:
— Podczas takiego wieczoru i przy tych dźwiękach zanosi człeka wyobraźnia aż do Hiszpanii.
— No! — rzekła pani Kondelikowa — a na jutro zapowiada się nam pogoda, jak na obstalunek! To nam się uda dopiero.
— Co nam się uda? — zapytał mistrz Kondelik.
— Boże, staruszku — ciągnęła pani uprzejmie — o wszystkiem zapominasz. Jutro chcemy sobie znów użyć trochę powietrza, pewno po raz ostatni w tem lecie.
Jakby przebudzony z miłego, spokojnego marzenia, mistrz spojrzał wielkiemi oczyma na żonę.
— Świeże powietrze? Dokąd to znowu chcecie lecieć, na Boga! — patrzył wylękły przed siebie.
Wejwara kręcił się niespokojnie na krześle, panna Pepcia rozsunęła wachlarz i owiewała rozpalone lica, pani Kondelikowa znów mówić zaczęła:
— No, wszakże wiesz, że mamy w programie jeszcze jednę wycieczkę. Sam się z panem Wejwarą umówiłeś. Dwie odbyliśmy już...
— Ja wiem, tę „suchą” i tę koleją! — kolnął pan Kondelik.
— Dobrze już, dobrze — rzekła pani Kondelikowa — widzisz więc, że pamiętasz. A na jutro postanowiliśmy tę trzecią — do trzech razy sztuka...
— Dziękuję — zawołał mistrz — i dokądże to chcecie mnie znowu wyciągnąć?