Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 01.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lub konferensistą. Ale nad tymi tancerzami źle wychowanymi i którzy kazali sobie płacić, triumfował Juljan Desnoyers. Kobiety opowiadały sobie cuda o jego miłosnych przygodach.
— Zabijasz się — mówił Argensola. — Tańczysz za wiele.
Sława przyjaciela stała się dla niego źródłem udręczeń. Spokojne posiedzenia z książką w ręku przy kominku ulegały teraz bezustannym przerwom. Niepodobieństwem było przeczytać więcej, niż jeden rozdział. Sławny człowiek wypędzał go wciąż na ulicę.
— Nowa lekcja — mówił sobie pieczeniarz.
A gdy znalazł się kiedy sam, wizyty, wszystko kobiece, jedne natarczywe i wścibskie; inne melancholijne i gotowe do wszelkich ofiar mąciły mu jego umysłowe rozrywki. Jedna zwłaszcza stała się wprost postrachem pracowni swojem natręctwem. Była to Północna Amerykanka niokreślonego wieku, coś pomiędzy trzydziestu dwoma a piędziesięciu dziewięcioma laty, zawsze w krótkich sukienkach, które przy siadaniu unosiły się w górę niedyskretnie, jak gdyby poruszane sprężyną. Kilka balów przetańczonych z Desnoyersem i jedna bytność na ulicy de la Pompe przedstawiały dla niej nabyte święte prawa i upędzała się za mistrzem z rozpaczą opuszczonej wyznawczyni. Juljan czmychnął, dowiedziawszy się, że ta piękność o młodzieńczym wyglądzie z tyłu miała dwoje wnucząt.
Master Desnoyers wyszedł — powtarzał nieodmiennie Argensola, otwierając jej drzwi. A babcia, zalewała się łzami, przechodząc następnie do pogróżek.