Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 01.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ojciec wracał w południe, smaczny sen jedynaka trwał jeszcze... Po drugiem śniadaniu trzecie odwiedziny, ale już z lepszym rezultatem. Była druga i „młody pan“ już wstał i ubierał się. I ojciec odchodził wściekły. Ależ, do kaduka, kiedy malował ten malarz?
Juljan miał z początku nadzieję zdobyć sławę i pieniądze pędzlem, uważając to przedsięwzięcie za dosyć łatwe. Karjera artystyczna wynosiła go ponad jego przyjaciół, południowo amerykańskich młodzieńców, którzy nie mieli innego zajęcia, prócz hałaśliwego szastania pieniędzmi, by wszyscy mogli podziwiać ich rozrzutność. Z całą więc pogodną odwagą wziął się do malowania obrazów. Lubił malarstwo „ładne“, dystyngowane, eleganckie; malarstwo słodkie jak romanza włoska i odtwarzające tylko wdzięki kobiecego ciała. Miał pieniądze i dobrą pracownię, a za plecami ojca, gotowego każdej chwili przyjść mu z pomocą, dlaczego nie miałby robić tego, co tylu innych, którym brak było środków? I zabazgrał pokaźnych rozmiarów płótno, dając ma tytuł: „Taniec godzin“ co posłużyło za pretekst do kopjowania ładnych modeli i do obcowania z młodemi kobietami. Rysował z nadzwyczajną szybkością, wypełniając wnętrza konturów mnóstwem barw. Dotąd wszystko szło dobrze. Ale wkrótce utknął wśród nieprzewidzianych trudności, trawiąc bezczynnie całe dnie przed obrazem i wreszcie rzucił go w kąt, odkładając dalszą nad nim pracę do lepszych czasów. Ten sam los spotkał różne studje głów kobiecych. Juljan nie mógł skończyć niczego i to go doprowadzało do rozpaczy. A potem zrezygnował jak ktoś, kogo zmę-